poniedziałek, 19 maja 2014

1. Alter ego



- Kurwa, gdzie to jest!
Oh Sehun w rozgorączkowaniu przetrząsał wszystkie szafki; na podłodze walały się porozrzucane ubrania, materac był odwrócony do góry nogami, a na środku pokoju leżała pościel zwinięta w kłębek. Przeszukał już cały dom, ale po małej paczuszce nie było śladu. W złości kopnął w krzesło, które - chyba ze starości - złamało się jak zapałka.
- To się nie dzieje naprawdę - bąknął sam do siebie, nie zauważył, kiedy w drzwiach stanęła jego siedemnastoletnia siostra, Sohi.
- Oppa, co ty wyprawiasz?
- Zamknij się - warknął Sehun. Przelotnie na nią spojrzał, jakby liczył na jej pomoc, ale ona tylko ostentacyjnie przewróciła oczami. - Nie patrz tak na mnie.
- Idę do siebie.
Jednak zanim zdążyła wykonać jakikolwiek ruch, Sehun złapał Sohi za rękaw jej szkolnego mundurku.
- Gdzie to jest? - zapytał groźnie, mocno ściskając ją za nadgarstek; czuł, jak ponoszą go emocje. Ta smarkula musiała coś wiedzieć, niemożliwe, żeby cała działka tak po prostu wyparowała.
Któregoś dnia wyznała mu, że wrzuciła woreczek do kibla i wtedy omal jej nie zabił. Od tamtego czasu hamował swój gniew, co nie było takie łatwe, kiedy człowiek jest uzależniony, a ktoś tak po prostu marnuje coś, co kosztowało więcej niż miesięczny czynsz za mieszkanie.
Dziewczyna zacisnęła usta w wąską kreskę, unikając jego wzroku.
- Kurwa, odpowiadaj albo coś ci zrobię!
- Jesteś skończonym debilem, skoro nawet nie pamiętasz, jak się wczoraj naćpałeś! Już myślałam, że się wykończysz! - wrzasnęła, ledwie powstrzymując łzy w oczach. Wyrwała rękę, tą, którą trzymał w żelaznym uścisku. - Byłoby lepiej, gdybym nie miała żadnego brata, niż takiego, o którego muszę się bez przerwy martwić, czy rano będzie jeszcze oddychał!
Po tych słowach wybiegła, Sehun słyszał zza cienkiej ściany jej zduszony szloch i prawie poczuł wyrzuty sumienia, ale widok zdewastowanego pokoju go otrzeźwił. Po raz kolejny weterował miejsca, w których mógł ukryć cudowny biały proszek, niezbędny mu do życia. Coraz bardziej się denerwował, działał jak w amoku, jak osoba pozbawiona jedynej cennej rzeczy, która się dla niego liczyła i za wszelką cenę próbował to odzyskać, chociaż wiedział, że to bez sesnu. Potrzebował więcej narkotyku, inaczej nie będzie w stanie normalnie funkcjonować. Już nie pamiętał dnia, kiedy nie brał, to musiało być bardzo dawno temu, bo jedyne o czym mógł teraz myśleć, to skąd wziąć kasę na nowy towar.
Mijały minuty, a on nadal nie miał pomysłu, jak to załatwić. Być może Sohi posiadała jakieś oszczędności, które mógł wykorzystać. Napędzany tą myślą wtargnął do jej pokoju i bez słowa rzucił się na różowy plecak. Podejrzewał, że tam znajdowały się pieniądze, ale kiedy wysypał zawartość i nie znalazł nic, co by go zadowoliło, poczuł jeszcze większą furię. Cisnął torbą z taką siłą, że jego młodsza siostra uchyliła się w ostatniej chwili, unikając poważnych obrażeń, które z pewnością by odniosła.
- Oppa, dlaczego się tak zachowujesz? - Głos jej się łamał, kiedy do niego mówiła, a on wcale nie reagował, tylko bardziej się nakręcał. Przypominał szaleńca, który postradał zmysły; Sohi starała się jakoś go uspokoić, bo znowu wpadł w szał z niewyjaśnionego powodu. - Oppa, przestań, już wystarczy. - Chciała do niego podejść, ale Sehun na to nie pozwolił i odepchnął ją. - Wróć do mnie, oppa.
Zawsze, kiedy się tak wściekał, wypowiadała to zdanie a on jakby obudzony ze snu, podchodził do niej i ją tulił, mówiąc, że wszystko będzie dobrze. Tym razem było zupełnie inaczej. Czuła, że go straciła, że Sehun odszedł i nie ma sposobu, by wyciągnąć go z mroku, w którym sam zdecydował się trwać.
- Wróć do mnie - powtórzyła, wciąż mając nadzieję, że jeszcze nie jest za późno. 
Sehun spojrzał na nią swoimi pozbawionymi blasku oczami, jego ciało też nie wyglądało za dobrze; był wychudzony, przez koszulkę przebijały się wystające obojczyki, a blada twarz zapadła się od nadmiaru trujących substancji przez lata wstrzykiwanych do organizmu. Ktoś, kto go nie zna, uznałby go za chodzącego trupa i nie dawał szans na wyjście z nałogu, niemniej Sohi łudziła się, że jej brat był jeszcze na tyle rozsądny, by z tym skończyć. Dzisiaj chyba sobie uświadomiła, że powinna przestać się nim przejmować. Jeśli umrze, to będzie to tylko i wyłącznie jego winna, ona zrobiła co mogła, by mu pomóc. To, że jej nie słuchał i coraz bardziej się pogrążał, było jego decyzją.
Rozbiegane gałki Sehuna krążyły od jej twarzy do komody z ubraniami i kosmetykami.
- Schowałaś to - wydał bezpodstawne oskarżenie. - Zabrałaś to, prawda?
Sohi nie ruszyła się z miejsca, kiedy po kolei jej rzeczy lądowały na brudnej podłodze. Nie miała nawet czasu posprzątać, bo albo się uczyła do późna albo pracowała po nocach (trzeba dodać, że była jeszcze niepełnoletnia, ale została do tego zmuszona), by spłacić rachunki. Początkowo to Sehun się tym zajmował, ale odkąd zaczął brać, zupełnie się w tym zatracił i wszystko, co udało mu się zarobić, wydawał na to świństwo, którym całą sobą gardziła.
To już kilka lat odkąd stracili rodziców w tragicznym wypadku samochodowym, w skutek czego rodzina ze strony ojca przygarnęła nieletnich Sehuna i Sohi, którzy nie mogli wtedy przebywać bez opieki. Ten okres był dla nich najtrudniejszym, co sprawiło, że zżyli się ze sobą; Sohi nie chciała z nikim innym rozmawiać, stała się bardzo skryta i słuchała tylko słów Sehuna. Wujek Siwon był dla nich dobry, ale chłopak widząc, jak Sohi coraz bardziej zamyka się w sobie, postanowił sam podjąć jakieś działania. Jeśli tylko on mógł do niej dotrzeć, to zamieszkanie tylko we dwójkę powinno załatwić problem. Kiedy się wyprowadzali, tłumaczył się tym, że są na tyle dorośli i odpowiedzialni, by zająć się sobą nawzajem. Jak bardzo był w błędzie, sądząc, że da sobie radę z nastoletnią siostrą, skoro nawet nie potrafi zadbać o siebie.
- Nie... - próbowała coś powiedzieć, ale nie dał jej dokończyć.
- Nie kłam! Wzięłaś i gdzieś przede mną ukrywasz. Wiem, że robisz to dla mojego dobra, ale musisz mi to oddać. Zmienię się. Zmiejszę dawkę - zapewniał ją. - Będę dawnym Sehunem. Twoim bratem. - Zrobił krok w jej stronę, jakby miał zamiar ją objąć i udawać, że wszystko wróciło do normy, ale Sohi nie chciała go okłamywać ani samej siebie.
- Wczoraj wszystko zażyłeś - odpowiedziała zgodnie z prawdą, której Sehun twardo zaprzeczał, kręcąc głową. Dalej wyrzucał przedmioty, które dla niego nie miały żadnej wartości, a dla Sohi wręcz przeciwnie. Mogła tylko patrzeć, jak flakonik jedynych perfum, które dostała od brata na urodziny z brzękiem upada i rozbija się na drobniutkie kryształki. Charakterystyczny piżmowy zapach zmieszany z kwiatowym unosił się w powietrzu, wypełniając przestrzeń i drażniąc zmysły swoją intensywnością.
- Na pewno coś zostało - wmawiał sobie chudy chłopak, powoli jednak tracił wiarę we własne słowa. - Musiało coś zostać, niemożliwe. - Brzmiał tak żałośnie, że zrobiło jej się go żal.
Zrozpaczony Sehun usiadł na podłodze, obejmując się rękami, jakby chciał uchronić się przed ostatecznym rozpadem, jakby jego ciało, tak jak ta mała buteleczka perfum, miało roztrzaskać się w tysiące ostrych kawałeczków, które boleśnie raniły jego umierającą duszę.

***

Księżyc był zasnuty srebrzystą poświatą, a jego blask zakrywała gęsta mgła. Otaczała go tylko ciemność, niebo było dziś wyjątkowo zachmurzone i nie dało się dostrzec żadnych gwiazd. Noce stawały się coraz zimniejsze, tak jak i dnie. To chyba oznaka zbliżającej się zimy.
Mroźny podmuch rozwiał poplątane włosy czarnookiego chłopaka, samotnie przemierzającego opustoszałe ulice. W pewnej chwili zatrzymał się przed budynkiem, który na pierwszy rzut oka wyglądał normalnie, nie licząc tajemnic skrywających się za ścianami. Nie zaskakiwał swoją architekturą, był dość zwyczajny i nijaki; szary kwadrat z betonu, z wielkimi oknami, wokół których widniały czarne obramowania. Tuż nad potrójnymi szklanymi drzwiami wisiał napis: "Zakład Psychiatryczny Haneul", żeby nie pomylić go z jakimś szpitalem lub magazynem, co wcześniej często się zdarzało.
Żałosny widok na zewnątrz, diametralnie odbiegał od tego, co działo się w wewnątrz. Sterylnie czyste korytarze, z których można by jeść, a także sale wyposażone w nowoczesne sprzęty, jednym słowem - luksus. O ile można tak powiedzieć o domu dla obłąkanych. W tym właśnie miejscu przebywała matka Kaia.
Od jakiegoś czasu przestał ją odwiedzać, bo jej stan pogarszał się za każdym razem, jak tylko go widziała. On sam czuł, że zaczyna wariować, gdy ciągle mówiła mu o zmarłych, którzy podobno ją nachodzą. Niekiedy potrafiła godzinami wpatrywać się niewidzącym wzrokiem w okno, jakby w ogóle nie zdawała sobie sprawy z jego obecności. To zaczynało go przerażać, ale także martwił się coraz bardziej, czy ci ludzie będą w stanie ją wyleczyć po tak długim czasie.
Jedyną osobą odpowiedzialną za stan matki, był ojciec Kaia, który po tym jak wsadził ją do psychiatryka, od razu się z nią rozwódł i ponownie ożenił z wdową z Gyeongju. Tym sposobem zyskał przybranego brata i macochę w wieku dziesięciu lat, jednak dla niego nie była to nawet namiastka zwyczajnej rodziny. Nie potrafił zaakceptować faktu, że ojciec bez żadnego żalu zostawił kobietę, z którą dzielił życie i nie miał nawet wyrzutów sumienia, umieszając ją w zakładzie, by stała się jeszcze większą wariatką niż w istocie była.
W momencie, kiedy wszelkie nadzieje w sercu chłopaka zaczęły wygasać, jego nastawienie do świata zmieniło się diametralnie. W tym niegdyś spokojnym, rozważnym brunecie poczęło się coś, co całkowicie odmieniło tą wcześniejszą nieskazitelną osobowość. Jego podejście do świata stało się strasznie lekkomyślne. W końcu, czy warto przywiązywać do czegoś szczególną uwagę, skoro nawet nie ma pewności, że obiekt, do którego pałamy jakimś, niekoniecznie wyjątkowym uczuciem, kiedyś nie przepadnie, rozbijając się na drobne kawałeczki niczym przynoszący szczęście porcelanowy słonik?
Kai zaciągnął się głośno, wdychając zimne powietrze, jakby mogło to w jakiś sposób uśmierzyć ból, który rozchodził się po jego klatce piersiowej. Nie był on rzeczywisty, nie odczuwał niczego, co można było uznać za jakiekolwiek cierpienie fizyczne. Ten rodzaj bólu był gorszy, trawił go od środka, sączył się jak trucizna w żyłach, stopniowo pozbawiając go wszystkiego, na czym mu kiedykolwiek zależało.
Posłał ostatnie, krótkie spojrzenie w stronę ponurego budynku.
- Tęsknię za tobą, mamo - powiedział w pustą przestrzeń i ruszył wolnym krokiem przed siebie, zostawiając wszelkie pozytywne myśli za sobą.
Nie miał pojęcia, dokąd zmierza, chciał jedynie chociaż na chwilę pobyć sam, by oderwać się od rzeczywistości i nie przejmować się niczym związanym z dawnym życiem, które było dla niego najgorszym okresem w całej jego bezwartościowej egzystencji. Odpychając od siebie te nieprzyjemne wizje, postanowił, że już nigdy więcej nie będzie do tego wracał, że pora zamknąć ten rozdział. 
Kim Jongin, którym niegdyś był, już nie istniał, zastąpił go Kai, jego alter ego, ktoś, kto był zupełnym przeciwieństwem tego pierwszego. Kai często robił rzeczy, na które Jongin nigdy by się nie odważył, i o których nawet nie myśłał, że byłby do nich zdolny. Stał się przez to innym człowiekiem i dzięki temu czuł się nieco lepiej, że nie musi już udawać grzecznego chłopca, którym wcale nie chciał być.
Kiedy tak pogrążył się we własnych mrocznych myślach, dostrzegł w oddali postać, zbliżającą się z każdą sekundą, jakby w ogóle nie dostrzegała niczego na drodze przed sobą. Jej kruczoczarne włosy falowały na wietrze, częściowo zasłaniając twarz. Szła szybko, prawie biegła, co jakiś czas wycierając łzy, które nawet z tej odległości błyszczały jak małe diamenty. Dziewczyna wyminęła go, a on mimo woli obejrzał się za nią, bo coś nie dawało mu spokoju. 
Nie, ty się tak nie zachowujesz - upomniał się w duchu. Teraz jesteś Kaiem, może Jongina by to poruszyło, ale nie ciebie. Zostaw ją, niech sama upora się z własnymi zmartwieniami. Jednak wbrew sobie zaczął iść za nią,  czy to z ciekawawości, czy dlatego, że wydawała mu się taka krucha i niewinna. Z tego, co zaobserwował, nie mogła mieć więcej jak osiemnaście lat, a stwierdził to jedynie po granatowej marynarce i pasującej do niej spódniczce w kratkę, która była szkolnym mundurkiem. Jak na tak chłodną pogodę powinna przynajmniej założyć coś na wierzch i... Zatrzymał się gwałtownie, próbując zrozumieć, dlaczego nagle przejmował się jakąś nieznajomą. To takie niepodobne do niego, że już miał się wycofać, ale wtedy zobaczył, jak potknęła się o wystającą kostkę z chodnika, i chwiejąc się, upada...
Świeże płatki pierwszego grudniowego śniegu wirowały wokół jej ciała, niczym malutkie, białe baletnice. Kai nawet nie wiedział, kiedy jego silne dłonie obejmowały ramiona dziewczyny. To stało się tak szybko, tak nagle, że zrobił to całkowicie odruchowo. Jej drobna postać drżała z zimna w jego uścisku, ale Kai dobrze wiedział, co było tego przyczyną. Zaskoczona dziewczyna odwróciła się do niego, cofając się przy tym dwa kroki. Nie miał jej tego za złe, przecież zaszedł ją od tyłu jak jakiś zboczeniec, mogła pomyśleć o nim to, co każdy by pomyślał w takiej sytuacji.
- Wszystko w porządku? - zapytał szczerze zatroskany.
Długowłosa wykonała kolejne dwa kroki, znowu zwiększając dystans między nimi na bezpieczną odległość.
- Odwal się - rzuciła tonem przepełnionym niewyjaśnioną złością. Jej wrogie nastawienie nie spodobało się Kaiowi.
- Hej, tylko ci pomogłem. Nie uważasz, że powinnaś przynajmniej podziękować? - Zmarszczył czoło, kiedy obrzuciła go kolejnym ostrym spojrzeniem, ale nic więcej nie powiedziała. - Nie jestem przestępcą. Czy wyglądam jak ktoś, kto tylko śledzi młode, zapłakane dziewczyny w nocy, a potem zaciąga je do ciemnego zaułku?
Kai poczuł nagłą potrzebę wytłumaczenia się ze swojego dość nietypowego zachownia, chociaż nie uczynił nic, co można byłoby odebrać jako niewłaściwe. Zirytował się, bardziej na siebie niż na nią, za to, że w ogóle musiał to robić.
- Dlaczego ja ci to mówię - mruknął pod nosem, ale widząc jak pociera ramiona, by się ogrzać, podszedł do niej, uprzednio zdejmując z siebie pikowaną kurtkę i okrył nią dziewczynę. - Nie musisz dziękować, jeśli nie chcesz. Zrozumiem to.
Pełna niezręcznej ciszy atmosfera została przerwana przez jej cichy szept.
- Dziękuję.
Kai nie zdążył nic więcej dodać, bo już jej nie było. Zniknęła gdzieś jak mgła między wąskimi uliczkami, zostawiając go samego pośród coraz bardziej przybierającego na sile prószącego śniegu.

***

Ciche skrzypnięcie drzwi wejściowych wyrwało Sehuna z otępienia, trwającego od momentu, kiedy Sohi z płaczem wybiegła z domu aż do teraz. Przez cały ten czas nie poruszył się nawet na milimetr, zamykając się w swoim małym świecie, do którego nikt z zewnątrz nie miał dostępu. Wydawało mu się, że zapadł się on gdzieś w podziemiach pod ciężarem jego nieszczęścia. Miał wrażenie, że w tym życiu nie ma nic, co mogłoby go stuprocentowo uszczęśliwić. 
W jego myślach miał tylko jeden obraz. Obraz, który był częstym widokiem malującym się na płótnie w jego głowie. Do swoich siedemnastych urodzin, a dokładnie do dnia przed nimi, był bezpodstawnie oskarżany przez rodziców o wszelkie niepowodzenia, jakie ich spotykały. Można powiedzieć, że żył pod kloszem, by tylko spełniać ich zachcianki, by być takim, jakim oni chcieliby go widzieć. Jednak Sehun nie wytrzymał tej presji i się zbuntował, co przyniosło za sobą katastrofane skutki. Gdyby mógł o tym zapomnieć, pewnie wtedy wszystko potoczyłoby się inaczej...
Dla Sehuna ten dzień był czymś w rodzaju szczęścia w nieszczęściu. To był pierwszy raz, kiedy rodzice zrobili coś z myślą o nim. Jedenasty kwietnia miał nieść ze sobą nowy początek, ponownie obudzić w tej rodzinie prawdziwą miłość. 
- Sehun. - Przyjemny kobiecy głos dobiegł dwie pary uszu w samochodzie. - I co? Podobało Ci się?
Chłopak skinął głową, jednak fakt, że zajmował on miejsce na tylnym siedzeniu, uniemożliwiło zauważenie jego odpowiedzi przez matkę.
- Sehun. 
- Co? - wymamrotał, opierając głowę o chłodną powierzchnię samochodowej szyby. 
- Zadałam Ci pytanie.
- Słyszałem - odpowiedział leniwie. - Tak, podobało mi się. 
- No proszę, jakiś postęp! Mojemu synowi coś się spodobało. - Z udawaną ekscytacją przemówił wcześniej milczący mężczyzna. 
Oh Soohyun - ojciec Sehuna, był człowiekiem, który stawiał rodzinę na drugim miejscu. Pochłonięty pracą i innymi, mniej ważnymi związanymi z nią obowiązkami, zapominał o problemach, które tworzyły się w domu głównie z jego winy. 
- Podoba mi się wiele rzeczy, ale nie masz czasu tego dostrzec - mruknął pod nosem, ale na tyle głośno, żeby osoby przed nim to usłyszały.
- Mógłbyś przynajmniej udawać, że się cieszysz - dodała jego matka, z lekką nutką zawodu w głosie.
Nic nie odpowiedział, tylko bardziej skulił się na fotelu, zatapiając się we własnych myślach. Nigdy nie spędził aż tyle czasu z rodzicami, którzy wyjatkowo poświęcili swojemu prawie dorosłemu synowu trochę uwagi. Kiedy przyniósł do domu wyniki z egzaminu końcowego, wynoszące nie mniej nie więcej jak 100%, byli tak wniebowzięci, że w zamian postanowili zorganizować rodzinny wyjazd nad Morze Wschodnie. Trzynastoletnia Sohi została u dziadków na wsi, bo chcieli pobyć tylko z Sehunem i dać mu do zrozumienia, że jednak troszczą się o niego i wspierają go w każdej podejmowanej przez niego decyzji. Ale im się tylko wydawało, że tak jest. 
Sehun nigdy nie powiedział im, co było jego największą pasją, co sprawiało, że jego serce łomotało w klatce jak oszalałe, kiedy w tajemnicy przed wszystkimi spotykał się z ludźmi, z którymi podzielał wspólną wizję świata. Pragnął tworzyć muzykę, pisać teksty, być człowiekiem wolnym i nieograniczonym przez surowe zasady. Matka z pewnością by zaakceptowała jego wybór, co innego ojciec i to właśnie z jego powodu Sehun nie odważył się przyznać, że wstąpił do undergroundowego zespołu.
Jednak nie trwało to długo. Marzenie, które miało być początkiem wielkiego rozkwitu jego kariery, szybko zwiędło. Młody chłopak wraz ze swoim przyjacielem, Baekhyunem, pozostali na lodzie, kiedy okazało się, że trójka pozostałych członków odchodzi. Rozumieli powód odejścia Sungyeola - perkusisty - który na swojej drodze życiowej złapał niebywałą okazję wyjazdu do Londynu, na studia jego marzeń. Chłopak uwielbiał podroże, a propozycja rozwoju swojej pasji w zupełnie innym kraju, na kierunku, o którym zawsze marzył, była nie do odrzucenia. Najmłodszy, Shin Jiho, którego w zwyczaju mieli nazywać Xero, niedługo przed rozpadem dowiedział się, że jego matka cierpi na ciężką chorobę, która jest już w zaawansowanym stadium i nie da się jej zwalczyć. Blondyn postanowił spędzić z nią ostatnie chwile, całkowicie odłączając się od swoich muzycznych towarzyszy. Trzeci, ostatni chłopak, Chanyeol, stwierdził, że gra w trójkę nie ma najmniejszego sensu. Mimo wielu próśb i zakładań, że znajdą kogoś, kto zajmie miejsce pozostałej dwójki, wyższy nie uległ. Odszedł jakby bez najmniejszego żalu, jakby dni, które poświęcili wszystkim próbom, wcale się dla niego nie liczyły. Sehun czuł wtedy ogromną gorycz w sercu, bo włożył w to wszystko wiele wysiłku. Czas, który powinien poświecić nauce, był zarezerwowany na tworzeniu nowych tekstów, które i tak, mimo ciężkiej pracy były odrzucane przez pozostałych chłopców. Największy żal miał o to, że ryzykował. Stał między młotem a kowadłem. Z jednej strony rodzice, którzy stanowili wielkie zagrożenie, a z drugiej przyjaciele i spełnianie marzeń. Wszyscy wiemy, co ten chłopak chciał wybrać, jednak to nie było takie proste, sami wiecie...  
- Rozpadało się. - Wyjrzał za okno zaraz po tym, jak jego matka zauważyła osadzające się na szkle krople wody. 
Opierając głowę na szybie, czuł, jak chłód zaistniały na dworze, muska jego czoło. Sehun był chłopakiem, który lubił deszcz. Wtedy cały świat zanurzał się w ciemnościach, pozwalając brunetowi sam na sam trwać we własnej melancholii. Uważał, że deszcz powinien oczyszczać ludzkie dusze tak, jak robi to ze wszystkim innym. Zakurzone liście drzew, brudne dachy domów, zaniedbane przystanki, kioski, bramy i ogrodzenia. Dlaczego one po deszczu stawały się czyste? Dlaczego były jak nowe? Czy z człowiekiem nie mogłoby być tak samo? To chyba nie byłoby takie trudne, prawda? 
- Kurwa, nic nie widzę - przeklnął ojciec Sehuna, zmieniając tempo chodzenia samochodowych wycieraczek. 
- Nie klnij. 
- Ale tak się nie da - zwrócił się do swojej kobiety, nie odrywając wzroku od zatopionej w deszczu ulicy.   
Sehun nie chcąc słuchać kolejnych kłótni rodziców, założył słuchawki i włączył muzykę, która w pewien sposób przynosiła ze sobą spokój i sprawiała, że odrywał się od rzeczywistości. W jego uszach rozpływały się spokojne brzmienia, które napełniały ciało bruneta substancją zwaną przyjemnością. Całkowicie oderwany od otaczającego go świata, trwał w nieświadomości nadchodzącego czarnego początku.
Życie jest tajemnicą. Oddzielny scenariusz, który Bóg starannie wypisał na czystych kartkach, przedstawia zupełnie inną, odrębną dla każdego człowieka historię. Nikt nie wie, co przyniesie czas. Ludzie nie mają pojęcia, co kryje się na kolejnej stronie naszego życia. Nie mając wyboru, nie mogą zdecydować się na kolejny ruch. On przychodzi sam, niepostrzeżenie. 
W jednej sekundzie Sehuna zalała katatonia różnych dźwięków: pisk opon na asfalcie, przerażony krzyk matki, ojciec powtarzający słowa, że jeszcze uda im się uratować... ale wtedy chłopak poczuł silny nacisk, spowodowany czołowym zderzeniem z autem z naprzeciwka. A po tym była już tylko ciemność. Pustka, której nie wypełniał nawet ból. Czarna dziura bez dna, która swoją wielkością pokazywała, że nigdy nie zaznasz ponownie tego, co straciłeś.
Kiedy się obudził i dotarła do niego straszna prawda, nie dopuszczał do siebie myśli, że ludzkie życie tak po prostu można komuś odebrać. Z dnia na dzień, z godziny na godzinę, z sekundy na sekundę. On tylko na chwilę pragnął odłączyć się od rodziców. Właśnie... na chwilę. Nie na całe życie. To odmieniło radykalnie jego sposób postrzegania pewnych rzeczy. Nie uświadomił sobie tego pod wpływem chwili, trwało to dość długo, zanim zrozumiał coś jeszcze. Dzień, kiedy Sohi przyszła do niego ze łzami w oczach, otulona kocem i położyła się na jego kolanach, mówiąc cicho: "Oppa, żyję tylko dla Ciebie", wiele mu wyjaśnił. Przełomowy moment, w którym zdał sobie sprawę, że świat go otaczający składa się tylko z jego osoby i siostry - Sohi. 
- Sehun... - Otworzył nagle oczy, powracając do teraźniejszości. - Wyjdź. - Dobiegł go słaby głos brunetki, która obeszła jego siedzącą sylwetkę, by przejść do łóżka. - Wyjdź z mojego pokoju - rzuciła beznamiętnie, nawet nie zauważając, że ciemne tęczówki brata lśnią od łez.  
Chwilę pozostawał w bezruchu, jednak kolejna, głośniejsza niż poprzednie prośby o wyjście go ocuciła. Nie obdarzając nawet spojrzeniem siostry, podparł się dłońmi o drewnianą podłogę i wstał, od razu udając się w kierunku drzwi. Snuł się mechanicznie, powłócząc ociężale nogami, jakby myśli, w których przed momentem trwał, całkowicie go oczyściły z tych złych, jak i pozytywnych emocji, których raczej ostatnio nie miał okazji przechodzić. 
Głośna melodia rozniosła się w tym samym czasie, gdy przekroczył próg swojego pokoju. Ruszył w stronę aparatu wydającego te irytujące dźwięki, schowanego w kieszeni czarnego płaszczu i nacisnął zieloną słuchawkę. 
- Halo? - Przyłożył telefon do ucha. 
- Co ty taki niemrawy? - Męski głos w słuchawce zaskoczył go. 
- Hyung? Coś się stało?
Przez krótką chwilę zapanowało milczenie, przerywane jedynie cichym śmiechem mężczyzny po drugiej stronie.
- Po prostu chciałem usłyszeć twój głos.
- Nie pieprz głupot - odparł Sehun, zakładając niedbale buty i płaszcz. 
- Sehun-ah.
To słowo wywołało lekkie dreszcze na ciele chudego chłopaka, który zamarł w połowie zapinania guzików. Zorientował się, że wstrzymywał oddech, dopiero, kiedy głos ponownie przemówił:
- Potrzebuję Cię, Sehun-ah, jak nigdy przedtem. Będziesz w stanie coś dla mnie zrobić? - zapytał tak, jakby już znał odpowiedź. - Proszę, potrzebuję Cię - powtórzył ochryple.
- Zawsze mnie potrzebujesz - powiedział z przekąsem. - Czy będzie taki dzień, w którym nie będziesz mnie potrzebował?
Wyszedł na zewnątrz i od razu zalała go fala zimna. Grube płatki spadające z nieba pokryły jego brązowe włosy, które zaraz stały się mokre i przykleiły się do czoła. Stąpając schodek za schodkiem, czekał na jakąś odpowiedź, lecz jego rozmówca najwyraźniej znowu sobie z nim pogrywał. Wyjątkowo dziś działało mu to na nerwy i zwyczajnie chciał się dowiedzieć, w jakiej sprawie dzwoni o tak nieludzkiej porze, ale wtedy przypomnial sobie, że on właśnie taki był. Wzywał go, kiedy tylko mu się to podobało, a Sehun bez zawahania godził się na takie warunki, ale czy miał inne wyjście?
- Nie. - Ledwie słyszalny szept przedostał się prosto do jego wnętrza, wypalając po raz kolejny niewidzialną bliznę, która raniła go bardziej niż by tego pragnął. - Przyjdziesz?
Sehun nie musiał nic mówić, po prostu rozłączył się, biegnąc tak szybko, aż zabrakło mu tchu.

***

W pomieszczeniu panował półmrok, jedyne światło przedostawało się przez częściowo zasłonięte żaluzje, ale chłopak siedzący na podłodze, od dawna był przyzwyczajony do ciemności. Bardziej usłyszał niż zobaczył, szczupłą postać, która powoli wyłaniała się z czerni i szła w jego kierunku. Nie zapalił włącznika, bo wiedział, że oślepiająca jasność tylko by podrażniła jego wzrok. On znał to miejsce tak dobrze, że mógłby nawet poruszać się tutaj z zamkniętymi oczami, więc odnalezienie go, nie sprawiło mu żadnego problemu. Jednak widok, w jakim go zastał, musiał wzbudzić w nim grozę.  
- Sehun-ah - wyszeptał łagodnie. - Przyszedłeś.
- Oczywiście, że przyszedłem. Przecież mnie prosiłeś... Luhan, ty... - Chciał jeszcze coś dodać, ale w ostatniej chwili się powstrzymał.
Sehun stał po przeciwnej stronie pokoju, do jego uszu napływał ciężki oddech chłopaka, który znajdował się tylko kilka kroków od niego. Młodszy wiedział, czego się spodziewać, już kiedy przekroczył próg domu, a w powietrzu unosił się metaliczny zapach krwi.
Powiedzieć, że Luhan był w opłakanym stanie to za mało. Makabryczny chyba było najbardziej odpowiednim określeniem, które pasowało do tej sytuacji. Bezwładnie opierał się o ścianę, ręce bezsilnie opadały po obu stronach tułowia, a ze świeżo pociętych ran sączyła się szkarłatna ciecz, zabarwiając jego ubrania.
- Sehun-ah. - Znowu wypowiedział jego imię w ten czuły sposób, jakby to słowo zdzierało z jego serca warstwy smutku, to, co najbardziej boli.
- Luhan, dlaczego to robisz? Dlaczego chcesz cierpieć w ten sposób?
- Jestem słaby, dlatego to robię - odparł, z trudem unosząc swoją dłoń, by dosięgnąć ciemnowłosego chłopaka. - Ty też jesteś słaby, Sehunnie. Ale to pozwala mi zapomnieć. Zapomnieć, że jestem słaby.
Słabość Luhana polegała na samookaleczaniu, na sprawianiu sobie świadomego bólu, którego nie potrafił wyrazić w żaden inny sposób. Chciał zwrócić na siebie uwagę, starał się pokazać Sehunowi swój ból, aby ten łączył się w nim razem z nim. Aby ten trwał przy nim i dzielił go na ich dwójkę.
- Pomogę ci to przetrwać, Luhan, tylko powiedz mi jak?
- Nikt nie jest w stanie mi pomóc. Kogo ty próbujesz oszukać  - powiedział z ironią w głosie, ale szybko tego pożałował, widząc jak przez twarz młodszego przebiega cień obawy. Bynajmniej tak mu się wydawało. Luhan był bardzo kiepski w odczytywaniu ludzkich emocji, co dopiero ich zrozumieniu i być może właśnie dlatego wszyscy, na których mu zależało, w końcu go opuszczali. Tym razem przysiągł sobie, że do tego nie dopuści, że nie pozwoli odejść Sehunowi z własnej woli, chyba że on sam o tym zdecyduje. To było dość egoistyczne z jego strony, ale przynajmniej chciał mieć złudzenie, że chociaż jedna osoba przy nim zostanie.
- Chcę ci pomóc - nalegał dalej Sehun, klękając przed zmizerniałym ciałem blondyna. - Pozwól mi...
- Nie chce Twojej jebanej pomocy! - syknął, nie patrząc brunetowi w oczy.
Sehun zignorował jad w głosie Luhana, który zapewne nie myślał teraz trzeźwo i ujął w dłonie jego twarz. 
- Więc mam sobie iść?
- Nie - szepnął desperacko Luhan, jakby nagle zdał sobie sprawę z tego, co wcześniej powiedział.
- Czasami zachowujesz się jak kompletny palant.
Sehun poczuł na swoich dłoniach łzy, które wolno spływały po twarzy starszego. Delikatnie podniósł jego głowę do góry i szepnął:
- Jestem tu dla Ciebie, Luhan. Tylko dla Ciebie. Wiesz o tym, prawda?
Blondyn, nie zważając na swoje rany i zmęczenie, przysunął się bliżej chudego chłopaka i wtulił się w jego ramiona, pragnąc zostać tak już na zawsze.
Więcej żadne słowa nie zostały wypowiedziane, Sehun w ciszy pomógł mu się podnieść z niewygodnej pozycji i zaprowadził go do łazienki. Z ust Luhana wydobyło się ciche jęknięcie, kiedy Sehun przysunął jego prawą rękę pod strumień chłodnej wody, która obmyła z jego skóry już zasychającą krew. To samo zrobił z drugą ręką; najdelikatniej jak tylko się dało, przecierał głębokie rany, tak by nie urazić go jeszcze bardziej, ale Luhan już tyle razy okaleczał swoje ciało, że to stało się dla niego nałogiem. Uzależnił się od bólu, który sam sobie zadawał, a co dla Sehuna wydawało się trudne do zaakceptowania to fakt, że Luhan nie uważał, że to, co robi, jest poważnym problem, który jeśli szybko się nie rozwiąże, może zaprowadzić go do autodestrukcji.
- Zostaniesz dziś? - zapytał Luhan, wyrywając rękę spod dotyku Oh.
- A nie chcesz najpierw porozmawiać?
Krótką chwilę mierzyli się spojrzeniami, po czym blondyn bez słowa opuścił łazienkę, a Sehun chcąc nie chcąc, podążył za nim. Po drodze odsłonił zakurzone rolety, wpuszając trochę światła, jakie dawał wyjątkowo dziś zamglony blask księżyca w pełni.
- Czy ja wymagam zbyt wiele? - odpowiedział pytaniem na pytanie. Wciąż stał odwrócony tyłem do Sehuna i nie mógł zobaczyć jego twarzy, ale za dobrze wiedział, jaka była teraz jego mina.
Mimo że nigdy się do tego nie przyznał, Luhan zdawał sobie sprawę, że trzymał Sehuna przy sobie tak blisko, jak tylko to było możliwe, jedynie dla własnych korzyści. Nie znósłby myśli, że mogłoby się to skończyć tak jak... Szybko wyparł te zniekształcone z czasem wizje w najdalsze zakamarki swojego umysłu. Nie warto rozpamiętywać czegoś, co już dawno powinno zostać pogrzebane, ale to wciąż powracało w jego wspomnienach. 
Przeszłość mieszała się z teraźniejszością, a teraźniejszość była przeszłością. Zdarzały się noce, takie jak dziś, kiedy Luhan przeżywał na nowo zdarzenia, które kiedyś miały miejsce, ale wtedy uświadamiał sobie, że jest całkowicie sam. Samotność go przytłaczała, nienawidził tego uczucia odizolowania od świata, kiedyś przecież uwielbiał spędzać czas w towarzystwie innych ludzi, jednak odkąd sprawy zaczęły się komplikować, wszystko runęło jak domek z kart. Dlatego pod wpływem impulsu zadzwonił do Sehuna, bo tylko on tak naprawdę był w stanie ukoić jego rozkołatane i zranione serce.
Ciepłe dłonie objęły Luhana w pasie, zmuszając go do przerwania rozmyślań, które jeszcze bardziej go przygnębiały.
- Jestem tu, bo tego chcę - wyszeptał miękko Sehun, przyciskając go mocno do siebie, jakby w obawie, że ten może mu się wymknąć.
Blondyn wykręcił się twarzą do przewyższającego go o głowę chłopaka, by spojrzeć prosto w jego cudowne oczy, które postrzegały prawdziwego Luhana, bez żadnych skaz czy blizn, odznaczjących się na zarówno jego ciele, jak i umyśle.
- Mam coś dla ciebie. - Sięgnął do kieszeni powycieranych dżinsowych spodni, by wyciągnąć z nich tajemniczy woreczek. Źrenice Sehuna powiększyły się, kiedy zobaczył jego zawartość. - Właściwie to jest dla ciebie i dla mnie - oświadczył, wykrzywiając usta w czymś w podobie uśmiechu.
Wyjął dwie białe pigułki; pierwszą połkął od razu, wywołując niemy zachwyt na twarzy bruneta. Luhanowi udało się wcześniej załatwić dragi od starego znajomego, zanim urwały mu się wszystkie kontakty z pozostałymi z jego starej paczki. 
- Zostań ze mną, a dam ci to, czego najbardziej potrzebujesz - powiedział i położył tabletkę na języku, czekając na reakcję ciemnowłosego, która nadeszła zaraz po tym, jak poczuł jego miękkie usta na swoich, a ich języki połączyły się w płomiennym tańcu.
Sehun dla odrobiny szczęścia zamkniętego w małej pigułce był w stanie zrobić wszystko.